Mamy Gombrowicza słowem, a Dziuka teatralnym czynem…

kultura_

Trudno się żyje z Gombrowiczem. W zasadzie z mitem, który sam stworzył wokół siebie i o sobie. Kiedy był naprawdę sobą? Zresztą po co mi aż taka wiedza? Był – nadal jest nadal. Niepokojący, przekorny, groteskowy. Swą nagość ujawnił – po latach – w „Kronosie”. To jeden z kluczy do wejścia w świat człowieka zniewolonego przez siebie. Miał świadomość autotyranii, tkwienia we własnej skorupie, nawet pozerstwa. Walczył z sobą o siebie. świadomy artystyczny terrorysta oraz rewolucjonista. Czuł i widział więcej. To nie był ból istnienia, lecz bezsilności. Także wobec starości, choroby, własnych masek, koturnów, kompromitacji, intuicji.

Nie jestem niewolnikiem Gombrowicza, ponieważ wiem oraz czuję, że ten mężczyzna miał świadomość swej siły i słabości. Twierdził – jestem jak aspiryna, która usuwa skurcz. W 1966 roku ukazuje się drukiem, w Paryżu, trzeci tom Dziennika oraz Operetka. Wtedy – w Polsce – zakazany z całym dobrodziejstwem działania cenzury. I nie tylko.

13 kwietnia 1975 roku – w łódzkim Teatrze Nowym – ma miejsce polska prapremiera Operetki. Reżyserował Kazimierz Dejmek. Ależ to był szum nie tylko wokół wydarzenia teatralnego. Pojawiła się polityka, dezinformacja, patriotyzm, słowem – cały arsenał propagandowy. Nastąpiło nieśmiałe zstąpienie mistrza Witolda do Polski.

W programie do spektaklu umieszczono wypowiedź autora – dramaturga. Vence – wrzesień 1968 roku. Operetka nie ma nic wspólnego ani z prawicą, ani lewicą. Nic wspólnego z polityką./…/ Spójrzcie: ludzkość z najwyższym trudem posuwa się naprzód przez wszystkie kryzysy i wstrząsy. Traci po drodze swe wierzenia, te najpiękniejsze, swoje kostiumy, najukochańsze. Ani Boga, ani ideałów, nawet rewolucja upada. Wszystko idzie do czarnej trumny! I wtedy wychodzi z tej trumny młoda nagość ludzka, wieczna radość naszej wiecznej młodości. Proste, jak operetka.

Spektakl pamiętam dobrze. Zrobił na mnie wrażenie.

W grudniu – ubiegłego roku – dopadła mnie szeptana wieść, iż Andrzej Dziuk coś przygotowuje w ogromnej tajemnicy. Niespodzianka. Jedno tylko przedstawienie. Niemalże zamknięte. Teatr Witkacego emanował znakiem zapytania…

I stało się. Operetka w Zakopanem. Premiera miała miejsce na Scenie Witkacego. Opracowanie tekstu i reżyseria Andrzej St. Dziuk. Muzyka – Jerzy Chruściński. Choreografia – Anita Podkowa. Scenografia – Jacek Staniszewski. Bomba! Alem nie trąba…

Przytaczam zapis na mym blogu, który opublikowałem zaraz po tajemniczym wydarzeniu. W sobotę 14 stycznia byłem na premierze „Operetki” w Teatrze Witkacego. Tylko jeden spektakl. Zakopane lśniło bielą śniegu, ostrością światła słonecznego rzeźbiącego Tatry, szumem współczesności, życiem. Następne spektakle w sierpniu. Reżyser Andrzej St. Dziuk, zespół wykonawców oraz tekst Gombrowicza wcisnęli mnie w fotel. Ta realizacja sceniczna chodzi za mną, męczy, gromi, przyciąga. Autor dramatu pisał o wysiłku, który pochłonęła organizacja dramatyczna tego głupstwa. W innym miejscu stwierdza, że jest to partytura, która żyć zaczyna dopiero na scenie, w grze, w spektaklu. Jedno jest pewne – po muzycznej operetce – większość widzów wychodzi rozbawiona, optymistyczna, z chęcią dalszego balowania i picia szampana. Po tej „Operetce” zacząłem się nerwowo rozglądać wokół; chciałem, aby to był tylko mój prywatny strach…W tej partyturze zagrało – może wbrew woli autora – życie spoza sceny. To ono stało się teatrem. Już nie tylko próbą generalną, premierą, komentarzem reżysera…

Środkowe drzwi, prowadzące z foyer do głównego pomieszczenia Sceny Witkacego, pełnią wieloraką funkcję. Na wprost nich ściana zasłonięta szarym materiałem. Po lewej – na małym podium pomiędzy widownią a ową ścianą – zespół muzyczny. Nieco dalej fortepian, przy nim Jerzy Chruściński. Publiczność wypełnia lewą i prawą stronę amfiteatralnej części Sceny.

Widzowie siedzą na wprost siebie, rozdzieleni prawie że kwadratową przestrzenią sceniczną. Niczym w lustrze patrzą na siebie, a na odległość dotknięcia ręką – rozpocznie się sceniczne dzianie. Pojawią się aktorzy jako te zjawy, co tam w duszy ludziom gra– właśnie teraz, kiedy nas coś ściska i uciska… A może scena z widownią zamieni się w wcale nie symboliczny gabinet krzywych luster? Nie tylko jakiejś tam epoki wyrwanej z przeszłości, lecz współczesności? A może laboratorium okrutnego, refleksyjnego śmiechu? Z pustym echem?

Sceniczna przestrzeń wypełni się Operetką Witolda Gombrowicza. Miejscem jest zamek Himalaj, który w akcie III jest w ruinie. Rewolucja. Wiatr Historii… sporo czasu upłynęło. To już po obu wojnach światowych i po rewolucji. My – widzowie, współuczestnicy spektaklu Andrzeja Dziuka i czytelnicy dramatu Gombrowicza – mamy tych faktów świadomość. Zatem pytania.

Czy historia jest psycholką ?

Obywatel tego globu stał się szaloną dzieweczką wierzącą w możliwość ulepszania świata?

Czy też jest żądny władzy pulsującej krwią, krzywdą, pięknymi a przewrotnym słowami, drapieżnymi czynami, które tak doskonale kryją krynoliny salonowych dam i fraki herbowych pałkarzy?

Czy nagość jest pornografią a pornografia rzeczywistością?

Może to Europa, może cały cały świat były i są operetką?

A życiowa operetka ma wnętrze przysłowiowych dzikusów, pragnących władzy z uśmiechem dobrotliwości pańskiej?

Może święta głupota operetki, zamieniona w tragifarsę, tworzy już operę narodową? Bez względu na długość i szerokość geograficzną?

A wtedy życie – zza sceny – wejdzie w środek, i nie będzie teatru w teatrze, lecz gorzka tragifarsa – jak chciał Gombrowicz. Termin ten jest tak pojemny jak gatunkowo muzyczna operetka. Przyznanie się do akceptowania operetki jako formy relaksu – w niektórych środowiskach – uchodzi za prostactwo, kulturalną formę słomy w łapciach, tanią rozrywkę. Coś gorszego, co na wysokich półkach, także opiniotwórczych środowisk, może zwolenników operetki dyskredytować, a nawet obnażać bezguście. W operetce trzeba słuchać, patrzeć, wzdychać, wzruszać się. Nie wypada myśleć, lecz należy poddawać się – płynącej ze sceny – narracji nierealnej, nie życiowej. A po zakończeniu, oklaskach dla wykonawców, widz musi zejść z krainy pięknych wnętrz pałacowych, wykwintnych strojów, baśni i problemów wyższych sfer – właśnie wejść w swe poczciwe życie. Już nie tak beztroskie.

Jak napisał Gombrowicz – w „Komentarzu” – Z jednej strony przeto ta operetka winna być od początku do końca tylko operetką, nienaruszalną i suwerenną w swoich operetkowych elementach; a z drugiej ma być jednakże patetycznym ludzkości dramatem. Zatem nie polskości, nie trywialnie pojętej ojczyzny, państwa, narodu w mesjanistycznym, zaściankowo wywołanej Polsce.

Spektakl w Teatrze Witkacego nie odkrył, lecz udowodnił pozornie banalny fakt – to są naczynia połączone. W jednym trwa życie za murem sceny, w drugim – partytura dramatyczna. A łączy je publiczność wnosząca do spektaklu swój bagaż czy skrzydła, dzięki którym – w każdym spektaklu – odbywać się może misterium. W nim wciąż prowokacyjnie grzmią słowa autora – Nikt by nie uwierzył, ile wysiłków pochłonęła organizacja dramatyczna tego głupstwa. Zamknąć w operetce pewną pasję, pewien dramat, pewien patos, nie naruszając jej świętej głupoty – oto kłopot niemały.

W styczniowej premierze Dziuka narastało życie. Z nim przyszli widzowie. Z piekłem i rajem, w których kabaretowa konwencja, pomruki buntu, rewolucji w podwórkowym wymiarze, groźby, przeczucia wcale nie optymistycznej przyszłości  – zderzyły się z Gombrowiczem, Dziukiem, całym zespołem Teatru. Od aktorów, muzykę wykonywaną na żywo po zespół obsługi technicznej.

Styczniowa Operetka styczniowa zabulgotała. Nadęła się. Pęcznieje…

To wszystko jest – na razie – oczekiwaniem na ciąg dalszy.

Aktorzy Dziuka pulsują własnym światłem. Nie odbitym, lecz na tyle oryginalnym, że widać w nich szkołę dyrektora i własną osobowość artystyczną. Są indywidualni, rozpoznawalni w tej polskiej mgle Melpomeny. Ileż to prób, premier, codzienności ich kształtowało. Zmiennej widowni, atmosfery zespołu, specyficznego klimatu pracy, odpowiedzialności oraz świadomości zawodowej. Oni nie gwiazdorzą. Stworzyli portrety, sylwetki i maski, pod którymi gotują się głębokie osobowości psychiczne.

Fior Marka Wrony jest dystyngowany, wyniosły, perfekcyjnie świadomy gry, w której uczestniczy. Ma pewność, że uruchamia oraz kontroluje wydarzenia. I siebie włącznie z przyszłością. Prestidigitator na każdą odsłonę historii. Jacek Zięba-Jasiński w roli Księcia Himalaj niepokoi. Wzbudza lęk nie tyle wyniosłością czy sztywnością etykiety, co doskonale maskowanym lękiem przed wyjściem z ram, jakie narzuca mu historia. A tak naprawdę to jest histeria. Dorota Ficoń – Księżna Himalaj. Świadoma swej pozycji towarzyskiej oraz rodowej zda się flirtować z całym światem tylko po to, aby udowodnić jakie to szczyty życiowe już osiągnęła. Z jakąż lekkością dźwiga swój arystokratyczny pomnik. Hrabia Szarm w wydaniu Piotra Łakomika jest dojrzałą kreacją. Pamiętam jego początki aktorskie na tej scenie. Teraz widzę świadomego artystę. Sugestywna postać. Baron Firulet w koncepcji Dominika Piejko jest ludzkim żywym srebrem. Przewrotność połączona z przebiegłością, która w każdej historii się odnajdzie.

Proboszcz Krzysztofa Najbora na każdym zakręcie dziejów da sobie radę. Potrafi zagrać także z losem, modlitwę zamienić w całkiem racjonalną ocenę faktów. Cierpienie i uśmiech z bagażem przeszłości. Z umiejętnością oceny sytuacji – wyrazista kreacja. Triada postaci symboli jest smaczkiem tego spektaklu. Joanna Banasik /Prezes/, Krzysztof Łakomik / Generał/ oraz Agnieszka Jerzmanowska /Markiza/ tworzą symboliczny trójkąt tego, co w tym momencie historycznym przegrywa, ale z jaką perspektywą, przynajmniej dla stopni i tytułów. Nawet w milczeniu oni są niezniszczalni. Krzysztof Wnuk – Profesor – nie tylko uczestnik historii, lecz jej bystry obserwator. Iskrzy się ta postać, wymyka klasycznym interpretacjom. Pozornie dydaktyczna, stłamszona przez wypadki, z tragizmem za pan brat. To już jest klasa aktorska. Andrzej Bienias – asystent reżysera i Hrabia Hufnagiel. Mówiąc współczesnym językiem, także biurokracji historycznej – to lider, symboliczny jeździec kolejnej apokalipsy historycznej. Kreator kolejnych galopów. Świetny ruch sceniczny.

Zaistnieli w spektaklu Lokaje pod wyczuwalnym dowództwem Katarzyny Pietrzyk. Mimo pozornie odległej od szczytów – roli – istnieje na scenie. To umiejętność rzadka, co cenna. Emanuje z niej siła, wyczuwalna i groźna. Także w rewolucyjnej drabinie. Warto podać, że motory zbuntowanych społecznie lokajów uruchamiali – Wojciech Całka, Maciej Polak, Kuba Herzig i Mateusz Krzysztof.

I przyszłość, czyli złodziejaszki. To z ich ducha narodzą się przyszłe elity – zdaniem Gombrowicza – oczywiście. Trzeba podkreślić, że błyskawicami temperamentu, przebiegłości i pozornej służalczości zaistnieli nie tylko na scenie – Helena Rząsa oraz Mikołaj Wirowski.

Gwoli historycznej dokładności oraz prawdy artystycznej należy wymienić, z przyjemnością, skład zespołu muzycznego. Oni grali naprawdę nie przygrywając operetce życia, lecz wzbogacając Operetkę na Scenie Witkacego. Maciej Gruchacz – gitara elektryczna. Bartłomiej Kraczyński – perkusja. Marcin Chryczyk – gitara basowa. Dawid Makosz – instrumenty klawiszowe. Bartosz Dworak – skrzypce.

Operetka jest sprawdzianem możliwości całej ekipy Teatru Witkacego – w sensie programowym, estetycznym, artystycznym, warsztatowym. Andrzej Dziuk, a tak go teraz odbieram, uruchomił operetkę naszej współczesności, a właściwie codzienności. Spokojnym, wyważonym znakiem teatralnym oznajmia – nie jestem obojętny. Nie tyle komentuję, co obnażam ludzkie paranoje, skrytki obłudnego języka polityki połączonej z dwuznacznością historii. Pozwalam wejść zgrzytom historii, także rzeczywistości. Ona tu – czy się chce, czy pragnie, czy wyrzuca poza – zjawi się spoza okien symbolicznych desek, garderoby, sali prób. Wejdzie nie rozwalając spektaklu. Nawet na koturnach.

Rewelacyjna jest scenografia Jacka Staniszewskiego. Jak rzadko się zdarza we współczesnym teatrze tak świetna symbioza barwy, kroju, idei, filozofii… Choreografia Anity Podkowy nadaje rytm historii scenicznej. Z fascynacją oglądałem ruch taneczny oraz perfekcyjną gestykę. Muzyka Jerzego Chruścińskiego w drodze do doskonałości. Wysmakowana. Nie zakłóca biegu historii. Elegancko się w nią wpisuje.

Moje myślenie o spektaklu jest także efektem zaproszenia Dziuka, podobnie jak każdego widza, obojętnie czy się boi, czy nie – do samodzielnego myślenia… Reżyser nie odrobił klasycznego zadania z Gombrowicza. Jedna i druga strona tego by nie wytrzymała. To nie jest spektakl dosłowności. On rezonuje współczesność, ale jej nie ilustruje.

Nagość u Dziuka. To nie nachalna propaganda, zgorszenia dla dewotów fizycznością ciała. To uroda erotyzmu, który ma nieść i niesie bezpieczeństwo, pochwałę, wręcz hymn ku pięknu i wolności. To nie jest pornografia, która wylewa się z siłą tam, gdzie apostołowie przyzwoitości w skrytości grzeszą. Słowackiego tekst przywołuję:

Zrzuć do ostatka te płachty ohydne,

Tę – Dejaniry palącą koszulę:

A wstań jak wielkie posągi bezwstydne,

Naga – w styksowym wykąpana mule,

Nowa – nagością żelazną bezczelna –

Nie zawstydzona niczym – nieśmiertelna.,

Andrzej Dziuk jest renesansowy. Nie zmusza widza do zażenowania, poczucia wstydu, speszenia i zamykania wzroku albo pensjonarskiego spłonięcia. Fascynacja wolnością patrzenia na ciało – niepowtarzalną rzeźbę – także aktorską. Może i górnolotnie napiszę o Emilii Nagórce – Albertynce, że była i jest fascynująca, uspokajająca, tak piękna w swej macierzyńskiej nagości, kobiecości, dumie… Już świetna aktorka.

Przeglądając me archiwum odnalazłem programy teatralne Operetki w polskich realizacjach scenicznych. Uzbierało się tego, oj uzbierało. A ile wywietrzało już z pamięci…

22 października 1980 roku byłem na spektaklu tegoż dramatu w Warszawskim Teatrze Dramatycznym. Na bilecie, włożonym do programu, odczytuję godzinę rozpoczęcia – 19:30 oraz miejsce – balkon I, rząd 1 miejsce 9. Reżyseria Maciej Prus, muzyka Jerzy Satanowski, jednym z asystentów reżysera oraz aktorem był Krzysztof Orzechowski. Dzisiaj już krakowski człek Melpomeny. A któż tam grał? Mistrz Fior – Gustaw Holoubek. Książę Himalaj – Zbigniew Zapasiewicz. Księżna Himalaj – Halina Dobrowolska. Hrabia Szarm – Piotr Fronczewski. Baron Filuret – Jan Tomaszewski. Albertynka – Joanna Pacuła. Premiera odbyła się w maju 1980. Gorącym roku kolejnego polskiego wrzenia.

W programie opublikowano wywiad Dominique de Roux z Gombrowiczem przeprowadzony w Paryżu AD 1969. Tuż przed śmiercią pisarza.

Czy mógłby Pan coś powiedzieć o ewolucji swego dzieła? Dokąd zmierza Pana teatr? Jaki jego rodowód?

Mój teatr tak samo wybiera własne drogi. Kiedy zaczynam sztukę, nie mam pojęcia dokąd mnie zaprowadzi. To samo jeżeli chodzi o całość mego teatru. Jestem cyniczny, liczę na efekt, na poezję i zwłaszcza na wartość sceniczną. /…/ Zresztą mój teatr nie jest teatrem absurdu i jestem zasadniczo przeciwny obsesji absurdu i w ogóle przeciwny tonowi współczesnej literatury to staje się nudne.

Czy Pana sztukach są postacie? Czy też są to zjawiska symboliczne?

Żadne zjawiska symboliczne. Nie jestem pisarzem XIX wieku.

Co jest dla pana idealną przestrzenią teatralną?

Zwykły teatr z dobrą akustyką.

Dekoracje, światła dźwięki – czy grają rolę w Pańskim teatrze?

– Tak, i dużą. Ale nie cierpię stylu ‚modnego”, wiecznie tego samego. Zresztą nie mieszam się do tych spraw, zostawiam wolną rękę reżyserowi. Staję się w tej dziedzinie wierzącym z lenistwa – zdaję się na łaskę Opatrzności.

„Operetka, boski idiotyzm, teatr doskonały”. Czy napisał Pan operetkę?

– Nie. Napisałem tragikomedię w formie operetki.

Jakie są Pana plany na przyszłość?

– Grób.

Kogo i co urodzi Albertynka? Ona już nie czeka na odkrycie i okrycie. Każdy widzi, czuje, kreuje taką nagość, na jaką go stać we wzroku oraz odwadze. Czas rewolucji się zaczął. Na razie padają projekty, słowa, drzewa, chociaż wcześniej umierały stojąc. Rewolucja kocha przyszłość, masę społeczną, lukrowane słowa, dziarskie czyny, wycinanie inności, włącznie z myśleniem…

Witold Gombrowicz kończy Operetkę:

WSZYSCY

To oni wszak, to oni ach to oni, tak, to oni…

ZŁODZIEJASZKI

To my!

To my!

To my!

Kurtyny w spektaklu nie było…

P1050054

Dynamiczny Andrzej Dziuk. Specjalnie wybrałem to zdjęcie wykonane wiele lat temu. Rozdrgana dłoń, mikrofon, przymknięte oczy… Cały On!


Dodaj komentarz