430

W szkole, w której skończyłem swą pracę nauczycielską w 2006 roku, zaczyna się kolejny rok nauki, w którym znajdzie  się czas na uroczystość pamięci jubileuszu istnienia szkoły oraz kontynuowania jej niezwykłej historii, tradycji, osiągnięć…

Planowalem napisanie krótkiego wstępu do cyklu tekstów, które zamierzam publikować na mym blogu o Nowodworku. Jednak daję tekst, który kilka lat temu upubliczniłem, teraz nieco wyszlifowalem i zmieniłem. To wprowadzenie…  

W emerytalnym czasie, niezależnie od innych mych działań – gromadziłem materiały zwiazane z tą magiczną placówką. Także publikacje prasowe, szczególnie do roku 1939. Będę je publikował, podobnie dzielił sie impresjami o twórczych dokonaniach  – często już skrytych w cieniu niepamięci – osób oraz wydarzeń  związanych z z gimnazjum św. Anny oraz I LO w Krakowie. 

Postaram się przywołać szczególnie czas przeszły oraz aurę szkoły, którą lubiłem, ceniłem, szanowałem. Do dzisiaj jestem obdarzany pamięcią i przyjaźnią wielu mych wychowanków.    

I to nie tradycja Nowodworka pozwoliła dyrektorowi z desantu konkursowego na to, bym odchodząc na emeryturę nie otrzymał kwiatka, słowa dziękuję czy możliwosci dokończenia nauki / matura/ w dwóch klasach. Takie to maniery próbował wprowadzić człowiek, który obejmując stanowisko niewiele o tradycji tego miejsca przy Groblach znał. Wspominam o tym po raz pierwszy oficjalnie, żeby być wiernym owemu Zawsze wzwyż, a nie w dół…    

Nie wszystko da się ogarnąć wzruszeniem, pamięcią, obiektywnym sądem. Szczególnie wobec  historii oraz tradycji szkoły – tak mocno – połączonej z Krakowem, jego mieszkańcami, Uniwersytetem Jagiellońskim, polską kulturą, sztuką, nauką. Ileż to pokoleń pracowało na magię oraz mit dzisiejszego Nowodworka. W czymże zatem tkwi siła szkoły, która oparła się zawieruchom dziejowym, ludzkim słabościom, dyletanckim politykom, kiepskim reformatorom oświaty? Niewiele jest w polskiej przestrzeni takich placówek…

W czym tkwi fenomen szkoły, której historia zaczyna się pod koniec XVI wieku? Gdzie źródła  tego fenomenu oświatowego, naukowego, wychowawczego oraz historycznego? Jesienią 2018 roku odbędą się uroczystości  430 lat istnienia placówki zawartej w historycznych nazwach nazwach Szkoły Nowodworskie, Gimnazjum św. Anny oraz I Liceum im. B. Nowodworskiego.

Odpowiedź na powyższe pytania jest pozornie nieskomplikowana. Owa siła tkwi ona w kultywowaniu tradycji, pamiętaniu o historii – nawet tej okrutnej, potencjale intelektualnym uczniów, nietuzinkowym zespole nauczającym. Tkwi w tych, którzy mieli odwagę  kształtowania świata poprzez siebie oraz uczniów. Te ziarna kiełkują, dają owoce, stają się zaczynem dla zachowań, wyborów oraz postaw tych, co nie bali się i nie boją iść pod prąd aktualnych mód, programów kształcenia, wychowania, dwuznacznych zarządzeń, nie tylko administracyjnych.

W tej szkole postawa, osiągnięcia, dojrzałe wybory, sława, skromność wpisane są w normy bycia ucznia, a później absolwenta. To czyn buduje chwałę. Ileż to osób, których życiorysy wpisane są w dzieje naszego narodu, wywodzi się z tego podwawelskiego miejsca!

Jak ukazać fenomen statku, który nigdy nie dryfował – nawet na mętnych czy wzburzonych falach każdej współczesności? Jak opisać legendę, mit, plotkę, tradycję, aby nie popaść – co czasami jest naturalne – w patos uczucia, nadmiernej gadatliwości, wybujałej celebracji?

Moje rozważania nie są kroniką dziejów szkoły, suchym sprawozdaniem, akademijnym peanem na cześć i ku pamięci. Pragnę podzielić się rozmyślaniami o fenomenach nowodworskich, o symbolicznych Proteuszach, którzy umieli i chcieli dostosowywać się do wyzwań czasu, w których żyli i pracowali.

Jak wiele zależy od pierwszego wrażenia, pierwszych kontaktów, szeptanych i opisywanych wieści. Wejście do szkoły. Przecież nie skłamię pisząc, że rzuca ono na kolana. To wkroczenie w świat jakże odległy od schematycznego, powtarzalnego układu architektonicznego innych szkół. Tu jest własna, niepowtarzalna atmosfera – czy jak kto woli – klimat. Foyer w klatce schodowej otwiera perspektywę na majestatyczne schody i popiersie patrona – Bartłomieja Nowodworskiego. Ileż to razy słyszałem zdania młodych o tym wrażeniu pierwszego kontaktu ze szkołą: –„jak w muzeum, jak w teatrze, jak w świątyni, jak w innym świecie.

W czerwcu 1588 roku rektor Akademii Krakowskiej Stanisław Pik Zawadzki otwiera podwoje nowej szkoły w Krakowie. Bursa Jerozolimska stała się miejscem pracy i nauki. Warto pomyśleć, przechodząc do Placu Na Groblach, że na rogu ulicy Gołębiej i Jagiellońskiej, gdzie dzisiaj Collegium Novum – są nasze początki. Trzy klasy zaczęły wtedy wędrówkę w przyszłość, z programami gramatyki, logiki oraz retoryki. W czerwcu 1643 roku Kolegium Nowodworskie otrzymało nowy budynek przy ulicy św. Anny. Ilekroć przechodzę obok dzisiejszego Collegium Medicum UJ, tylekroć uruchamiam wodze swej wyobraźni, włącznie z myślą – co by było, gdyby ten budynek wrócił do Szkoły Nowodworskiej? Pobyt na jego dziedzińcu napawa dumą, że tu, w tym miejscu dodawano cegiełki do gmachu polskiej myśli naukowej, oświatowej, kulturowej i politycznej. W 1818 roku zmieniona nazwę szkoły na – jakże słynne przez lata – Gimnazjum św. Anny.

Plac Na Groblach 9. W tym miejscu, w nowym budynku gimnazjum – od roku 1898 – zaczyna się kolejny etap historii nowodworskiej. Przenosin dokonano z ulicy św. Anny, podczas dyrektorskiej kadencji  Leona Kulczyńskiego, który władał szkołą przez okrągłych 35 lat . Był łukiem spinającym czas zaborów z wolną Polską. W Krakowie lubi się rocznice. Zatem mija już  120 lat od otworzenia symbolicznych drzwi budynku dla młodzieży przy Placu na Groblach, wybierającej hasło do realizacji w swym nastoletnim oraz dojrzałym życiu SEMPER IN ALTUM. Oczywiście – jak to w życiu bywa –  nie zawsze to wzwyż od razu realizowano. Po każdej maturze hasło towarzyszyło jej absolwentom, w dorosłym działaniu, w innych sytuacjach, wyzwaniach, czasach.

W 1919 roku nadaje się szkole miano Państwowe Gimnazjum Nowodworskiego, a 2 czerwca 1928 r.  uroczyście rodzi się – w nowej szacie słownej – Gimnazjum im. Bartłomieja Nowodworskiego.

Tak zaczyna się dzisiejsze wkraczanie w świat nowodworski. Włączanie w rytm historii, czasami bardzo prozaicznej, kłopotliwie ludzkiej,  a najczęściej zwieńczoną dumą, że jest się Nowodworczykiem!  Codziennie młodzież, razem z nauczycielami, gośćmi, pozostałymi pracownikami – wędruje korytarzami, prowadzi zajęcia w salach, gdzie wokół tyle dokumentów i dowodów chwalebnej przeszłości.

Iluż to uczniów, wkraczających w mury naszej szkoły, wie kim byli bohaterowie mitologii greckiej pomieszczeni na ściennych obrazach, wykonanych techniką sgraffito? W roku 1898 uczelnia – jak mawiano w Krakowie  o Gimnazjum św. Anny – miała charakter klasyczny. Stąd zrozumiałe powitanie kolejnych pokoleń nastolatków – w progach szkoły –  atmosferą kultury starożytnej. Wystarczy popatrzeć w górę, na plafon, aby ujrzeć kopię Szkoły ateńskiej Rafaela oraz medaliony osób, których znajomość – jak się wydaje – współczesnym uczniom nie powinna być obca.

Warto zrobić prywatny test i pomyśleć: co mamy w sobie z mitycznych oraz historycznych postaci? Ile w nas klimatów z losów tamtych bohaterów, gdy idziemy – po maturze – w dorosły świat? Ile postaw czy wzorów tamtych symboli światowej kultury i sztuki, aktywnie przetwarzamy w zawodowym, twórczym oraz aktywnym życiu? Hektor, Andromacha, Priam, Achilles na stałe umocowani są w kulturowej świadomości. Odyseusz, Polifem, Penelopa to wspaniała, wiecznie żywa opowieść o poszukiwaniu i sprawdzaniu siebie. Dowodów literackich w XX wieku aż nadto. Helios, Zeus, Atena – to bogowie. Uniwersalni w swym przesłaniu – nie tylko religijnym czy filozoficznym. Homer, Sofokles, Sokrates, Demostenes … – legendy życia oraz determinacji –  ukazujące możliwości człowieka, jego słabości oraz sukcesy.

Na marmurowej tablicy daty 1914-1920 oraz 1939-1945. Przez wiele lat – po II wojnie światowej – tę pierwszą oficjalnie określano jako upamiętniającą nazwiska uczniów oraz nauczycieli Szkoły, którzy zginęli podczas I wojny światowej. Czyż nie było to wymowne uczenie historii? Wszak data 1920 – w historii XX wieku jest znamienna – Cud nad Wisłą.

Z innej pamiątkowej tablicy spogląda nazwisko Stanisława Wyspiańskiego, który słowami z Noty do Bolesława Śmiałego oznajmia:

Bądźcie spokojni, jeśli Bóg pozwoli,

jeszcze was nieraz wprowadzę w te progi,

gdzie panem jedno pani mojej woli

Sztuka i wolna Myśl, niezlękłe bogi /…/.     

Najczęściej wywołuje się – do rocznicowych apeli – najwybitniejszych, najsławniejszych uczniów oraz absolwentów Nowodworka.  Od króla Jana III Sobieskiego poprzez Wojciecha Bogusławskiego, a na Sławomirze Mrożku – skończywszy. Ta galeria nietuzinkowych postaci liczy setki wielkich nazwisk. Wystarczy przez chwilę pobyć w auli, popatrzeć na portrety starszych kolegów, aby zrozumieć w jakiż to świat wchodzi się swym nastoletnim życiem. Świat starszych kolegów, a od niedawna – także koleżanek. Nowodworek był szkołą męską.  W roku milenijnym państwa polskiego – 1966 – na liście maturzystów pojawiła się płeć piękna: Elżbiety, Anny, Barbary, Julita, Ewa, Maria, Jolanta, Bożena, Jadwiga, Helena… Jakież były ich dalsze losy? Jak potoczyło się im życie prywatne i zawodowe? Czy ich dzieci znalazły się w Nowodworku?  To temat nie tylko ciekawy, ale i warty opracowania. Trzeba jednak zaznaczyć, że od roku 1888, równolegle z maturami stacjonarnymi, tenże egzamin zdawali eksterniści. Pierwsza kobieta – wśród eksternistów z 1899 – została zapisana w wykazie jako Donhajserówna H.

Niemalże retoryczne to pytanie: co pozostanie po osobach związanych z Nowodworkiem?  W  innej pamięci, bo tej ludzkiej, nie utrwalonej, ryciną, zdjęciem, nagraniem, filmem, autografami w dokumentacji szkolnej?  Jakże subiektywnej, jakże ułomnej, a może przez to prawdziwszej. Zastanawiam się jak będzie odbierana Szkoła podczas jubileuszu 450-lecia powstania, w zaklętej niepewną przyszłością –  dacie 2038. Dzisiejsi  pierwszoklasiści przekroczą czterdzieści lat swego życia …  Dla nich to czas abstrakcji…

Co i jak utrwali rozwijająca się technika dokumentująca nasze dni?

Losy nowodworskiej rodziny można rozpoznawać na różne sposoby. Można nie dowierzać papierowej trwałości, cyfrowym zapisom, ręcznym notatkom, ale trzeba czytać, patrzeć, słuchać…  Kopalnią wiadomości, oprócz dokumentów archiwalnych, opracowań krytyczno-historycznych są listy, informacje prasowe, dzienniki, pamiętniki, także przekazy ustne…

26 czerwca 1787 roku odwiedza szkołę król Stanisław August Poniatowski. W amfiteatrze ogląda występy młodzieży, najzdolniejszym wręcza medal Diligente, a po trzech miesiącach Akademia Krakowska oraz Szkoły Nowodworskie otrzymują – w dożywocie – wieś Łobzów. To ciekawa historia, bo widać już skutki działania Komisji Edukacji Narodowej; odczuwa się owe nowoczesne łączenie teorii i praktyki oświatowej na dobro edukacji młodzieżowej.  Powstaje tak zwany Ogród Łobzowski, gdzie planowano odbywanie zajęć wszelakich, a kształcących intelekt, duszę oraz sprawność fizyczną. Tworzą je ćwiczenia musztry wojskowej, poznanie zasad inżynierii, budowanie fortyfikacji, zajęcia z biologii, z ogrodnictwa i co ważne – tam właśnie miał działać uczniowski  samorząd.

Ciekawe są dalsze losy tego interesującego projektu oświatowego. Dzieje się to w Krakowie, a dotyczy terenów wtedy odległych od centrum miasta. Warto też pamiętać, że to czas przed II i III rozbiorem Polski, ale i epoki dumnie nazywanej Oświeceniem. To skutek reform Hugo Kołłątaja. Jak współcześnie pobrzmiewają tony pytania, a nawet i troska zawarta w piśmie Walentego Kłossowskiego do Szkoły Głównej: Z woli  Szkoły Głównej Koronnej ogród łobzowski pod zarządem zgromadzenia  Szkół Przygłównych zostający utrzymywał się dotąd za zł. 600, które się brały z prokuratoryi. Gdy teraz prawo dziedzictwa Szkole Głównej Łobzów oddało końcem czynienia doświadczeń rolniczych, ogrodowych i fizycznych , zaczem profesor fizyki Szkół Przygłównych, któremu najbliższy dozór ogrodu tego jest polecony, mający potrzebę w tym czasie odmienić ogrodnika, chce być informowanym, czyli ma kontynuować tymczasem in statuo quo utrzymywanie tegoż ogrodu aż do dalszego Prześwietnej komisyi i Szkoły Głównej urządzenia.

Taka to była poetyka urzędowej korespondencji.

Szkoły Nowodworskie mocno osadziły się w życiu społecznym, naukowym, politycznym, kulturalnym, nawet obyczajowym. Ta szkoła żyła z Krakowem, a Kraków z nią, szczególnie w trudnych historycznych momentach.

Interesująca jest informacja prasowa ukazująca aktywny udział szkoły w działaniach, które   nazywano  później wymianą doświadczeń metodycznych. Szóste posiedzenie miesięczne Krakowskiego Koła Nauczycieli Szkół Średnich odbyło się w niedzielę 31 maja 1885 roku – wedle notatki Sprawy szkolne pomieszczonej w Nowej Reformie z 31 maja (środa) 1885 roku, numer 124: – /…/ w gabinecie fizykalnym Gimnazjum św. Anny, profesor Tomaszewski  przygotowawszy przyrządy i machiny przedstawił licznie zebranym członkom kilka zajmujących doświadczeń, jakie za pomocą machiny dynamo-elektrycznej osiągnąć się dadzą. Między innymi pokazywał rozmaite sposoby oświetlenia elektrycznego, skutki chemiczne prądu elektrycznego itp. Po ukończeniu demonstracji zgromadzeni oklaskami podziękowali p.T.

Rozwinęła   się dyskusja nad tezami z poprzedniego spotkania Towarzystwa, które skoncentrowało się na dwóch zagadnieniach: Korepetycje domowe osłabiają energię uczniów i obniżają ich poziom intelektualny, a są one wynikiem przeciążenia w szkole, w gimnazjum języków klasycznych, a w szkołach realnych – matematyki. Ciekawa to była wymiana poglądów, a problem ówczesnych korepetycji, dzisiaj nazywanych „korkami” – wciąż aktualny. Wtedy pojawił się i taki głos: mówi się o skutkach przeciążenia, a nie bada się przyczyn i faktycznego jego istnienia. Ks. Puszet  widzi przeciążenie w tem, że uczniowie przychodzą do gimnazjum niedostatecznie przygotowani.  Prof. Miejski stwierdził, że uczeń przywykły do metody Sokratycznej, która mu niemal w usta kładzie odpowiedź, a nie umie samodzielnie myśleć, zwłaszcza, że metodą poglądu nauczono go wszystko zmysłami pojmować. Praca duchowa jest mu nieznaną i uczeń robi wrażenie automatu.

Dyskusję postanowiono kontynuować za tydzień.

Klasowe spotkania po latach. Ileż w nich oczekiwania, radości, wspomnień, koloryzowania, idealizowania czasu młodości, radości, optymizmu. Te chwile mają uogólniającą refleksję; więcej – umacniają więzi oraz pamięć; często pomagają szkole. Także materialnie. Przytoczone poniżej prasowe sprawozdanie ujęło mnie także tym, że może  stanowić scenariusz do dzisiejszych spotkań po latach.

Zjazd rocznika 1878. Głos Narodu w numerze 139 z 22 maja 1903 informował: Z ogólnej liczby 72 młodzieńców , którzy przed 25 laty zdawali egzamin dojrzałości, zjechała się tylko trzecia część, dla odnowienia koleżeńskich węzłów. Przeszło trzecia część wymarła, reszta przyjechać nie mogła, a w tej liczbie wielu mieszkających za kordonem.  Wtedy były dwa – równolegle –  oddziały klasowe. Wiele nazwisk z tamtej listy maturzystów nie przykryła patyna niepamięci. Czytając nazwiska przybyłych na spotkanie oraz zawody, w których pracowali, widać ich   znaczące miejsce w życiu naukowym, zawodowym,  społecznym oraz politycznym. Pamiętajmy – były to czasy zaboru austriackiego. Zatem zjawili się urzędnicy państwowi, lekarze, adwokaci, naukowcy, profesorowie szkół średnich, właściciele dóbr ziemskich i marszałek krajowy – mający siedzibę we Lwowie.

Uroczystość rozpoczęła się nabożeństwem w kościele św. Anny , poczem wszyscy koledzy i czterej ich dawni profesorowie ks. Władysław Głębocki, Leopold Świerz, Antoni Żukowski i dr August Sokołowski, udali się do jednej z sal w budynku gimnazjum nowodworskiego przerabianego obecnie na oddział Biblioteki Jagiellońskiej. Tam przewodnictwo zebrania objął sędziwy profesor Świerz, a dr Jan Jakubowski powitał kolegów i profesorów serdecznem przemówieniem. Podniósł on, że ćwierć wieku stanowi prawie epokę w życiu nie tylko jednostki, ale i społeczeństwa, przez ten czas wiele się zmienia i ginie.

A jednak istnieje coś wiecznie młodego, wiecznie pięknego i podniosłego – oto koleżeństwo, które różnych ludzi odmiennych przekonań, zasad i stanów łączy, jednoczy, orzeźwia niezapomnianem wspomnieniem szczęśliwej, a poważnej w skutkach przeszłości. W murach tej prastarej szkoły – przed 25 laty – złożyliśmy egzamin dojrzałości opuszczając kochanych mistrzów, z których niestety niejednego już kryje mogiła. Ubyli dyrektor Stawarski, który pięknym językiem Cycerona i Horacego podnosił nasze umysły, prof. Ziemba zawsze tak delikatny i uprzejmy, prof. Gralewski znany wielu z łagodności i dobroci, prof. May zawsze dokładny i w miarę surowy. Inni pozostali przy życiu już to zażywający panem bene merentium, już to pracujący czynnie  i gorliwie w swoim zawodzie przybyli wraz z ukochanym naszym katechetą księdzem kanonikiem Głębockim, który umyślnie przyjechał na tę naszą skromną, ale pamiętną uroczystość. Składając cześć pamięci nieżyjących, wyrażam imieniem  grona nas wszystkich gorącą podziękę Wam czcigodni panowie, którzy kształciliście nasze umysły i serca. Wy byliście kierownikami naszej  młodości i wszczepiliście w nas zasady miłości Boga i Ojczyzny, które nas ożywiają i które przekażemy dalszym pokoleniom. Za to dzięki Wam składam imieniem kolegów i własnym.

A teraz w kilku bodaj słowach do was się zwracam drodzy – kochani koledzy. Daliście dowód jak cenicie tę rocznicę, stawiając się tutaj – a i ci, którzy przybyć nie mogli, niezawodnie duchem  i myślą są z nami. Witajcie drodzy koledzy – przechowujcie zawsze w pamięci te szlachetne koleżeńskie uczucia, które są osłodą szarego życia i wzniosłym przykładem  dla waszych dzieci.  Daj Boże, abyśmy znowu w tym gronie za lat kilka zejść się mogli, owiani takim samym jak dzisiaj, duchem koleżeńskiej solidarności.

Następnie odczytano katalog obu oddziałów VIII klasy, a pamięć tych wszystkich, którzy nie stanęli do apelu, bo przenieśli się do lepszego świata, uczczono poprzez powstanie.

Po posiedzeniu, o godzinie 2-giej, wszyscy uczestnicy zjazdu popłynęli rządowym statkiem parowym Kraków do Mogiły. W drodze p. Mien porobił kilka zdjęć fotograficznych całej grupy spacerowej, – które staną się miłą pamiątką zjazdu.

Wieczorem odbyła się koleżeńska uczta w Hotelu Saskim, na którą przybyli zaproszeni goście.  Nastrój uczty był w ogóle serdeczny i swobodny, a na wniosek marszałka hr. Potockiego, uchwalono zjechać się powtórnie po 5 latach.

Adam hr. Potocki od roku 1903 był Namiestnikiem Galicji. W pięć lat później został zastrzelony we Lwowie – 12 kwietnia. To była Niedziela Palmowa. Liczył niespełna  47 lat. Osierocił żonę Krystynę z Tyszkiewiczów oraz dzieci – sześć córek i trzech synów. Zabił go – podczas audiencji – student Mirosław Siczyński. Uważa się, że jedną z przyczyn zamachu było wycofanie się  z rokowań prowadzonymi z ukraińskimi narodowymi demokratami.

Dlaczego o tym fakcie wspominam? W końcu niech historycy toczą spory, dyskusje oraz wydają sądy. Jednak jest w tej postaci kawał historii Nowodworka. Postać to kontrowersyjna, a osobowość niezwykła poprzez swój żywot i osiągnięcia. Także dyskusyjne. Zrobił wielką karierę polityczną, a uchodził za cudowne dziecko. Świetnie się uczył, był typem polityka – intelektualisty, doktor praw UJ, skuteczny mediator, sprawny zarządca swych dóbr.

Każda opinia o nim będzie niepełna. To życie wymyka się stereotypowym formułkom. Długo będzie otwarta odpowiedź na kolejne pytania, nad którymi następne epoki będą się zastanawiać.

Potrzeba oraz konieczność komunikowania się wpływa na rozwój społeczny świadcząc również o życiu intelektualnym danego środowiska. Ciekawe są listy absolwentów Gimnazjum św. Anny. Tego znanego – Jana Matejki i wartego przypomnienia – Józefa Kremera. Opublikowane w roku 1927 Listy Matejki do żony Teodory z lat 1863-1881 są kopalnią informacji o życiu malarza. Nie tylko prywatnym. Datowany na 1 sierpnia 1871 roku list  wart uwagi: – A teraz zajrzyjmy  do pracowni jeszcze na Krupniczej nr 6. Prócz Kopernika rozpoczętego, w którym perspektywę jutro sprawdzać będziemy z Gryglewskim przybyłym na parę dni z Warszawy, maluję spory szkic do Grunwaldu, na inaugurację nowego mieszkania, albowiem chciałbym nie zalegać pola, a korzystać z obszaru nowej pracowni.

Józef Kremer jest ciekawą, intrygującą postacią polskiego życia naukowego. Urodzony w Krakowie w roku 1806, po ukończeniu Gimnazjum św. Anny wstąpił na wydział Prawa UJ. Wiele podróżował, był pod wpływem Hegla, na wiadomość o wybuchu powstania 1830 wraca z Paryża do kraju. Walczy jako kanonier pod Grochowem. Osiada w Krakowie. Zajmuje się filozofią, estetyką, historią sztuki. Adresatem jego listów, opublikowanych jako Krynica wiadomości – korespondencja z lat 1834-1875 ( Kraków – 2007) są najwybitniejsze umysły tamtej epoki. Uderza rozległość tematów – to źródło wiedzy o osobowości naszego absolwenta i jego wrażliwości społecznej. Coraz mniej – z każdym półroczem mniej słuchaczy miewamy na naszym Uniwersytecie , takie sumy rocznie kosztującego , jest zastraszające. Młodzież galicyjska woli jechać do Lwowa, do Wiednia, pod pozorem, że jej potrzeba języka niemieckiego. Lecz to jest tylko sukienką; tym galicjanom chodzi o zabawy, lubo nie bardzo przyzwoite, w które wielkie miasta tak bogate – a nasz Kraków biedny, cichy, milczący, więc arcynudny dla tych, którzy nie chcą pracować.

Co ciekawe adresatem tych spostrzeżeń, z 20 sierpnia 1853 roku – jest Józef Ignacy Kraszewski.  W epistolografii – jeżeli się chce – można czytać niczym w otwartej księdze. Kremer odrzucił model listu romantycznego na rzecz dokumentowania, poprzez subiektywne opisy – prawdy  o czasie, w którym przyszło mu żyć. Posiadł sztukę rzeczowego oglądu świata. To dzieje się w listach, a w dziełach filozoficzno-estetycznych jego polszczyzna staje się wykwintną, pełną wysmakowania oraz elegancji.

Biografia i dokonania Władysława Ludwika Anczyca są charakterystyczne dla wychowanków Gimnazjum św.Anny w XIX stuleciu.  W roku 1841 zdaje maturę. Wybór studiów farmaceutycznych nie wskazywał na to, czego dokona w dalszych latach swego żywota. Został tłumaczem, publicystą i autorem sztuk: Chłopi arystokraci, Flisacy, Łobzowianie. Rzadko bywają one grane, chociaż czasami – w tak zwanym teatrze amatorskim – znajdują wdzięcznych realizatorów. Za to największy sukces sceniczny odniosło widowisko historyczne Kościuszko pod Racławicami.

Profesor Jan Bystroń pisał: Zamiłowanie do tematów ludowych zawdzięcza Anczyc w pierwszym rzędzie piastunce swej, drobnej szlachciance z Białej Rusi, która otwierała przed nim skarb baśni i podań ludowych.  Jako uczeń krakowskiego liceum św. Anny czyni ciągłe wycieczki w bliższe i dalsze okolice Krakowa i tamże wchodzi w bliższy kontakt z ludem. Już wówczas, uczył się obserwować zwyczaje i poglądy krakowiaków, które – szereg lat później – miał opisywać w pismach warszawskich; opisy te do dziś dnia mają wartość sumiennych materiałów etnograficznych.

W roku 1875 – razem z księgarnią Gebethnera i Wolffa – w Krakowie nabywa drukarnię, którą prowadzi przez wiele lat przekształcając w nowoczesny zakład poligraficzny pozostający w rękach rodziny do roku 1949, kiedy to drukarnia zostaje upaństwowiona. Jeszcze są osoby, które pół wieku temu, gdy mijały – na rogu Straszewskiego i Zwierzynieckiej – niskie budynki, słyszały dochodzący zza okien szum i stukot maszyn. Mawiano wtedy: Anczyc pracuje…

Andrzej Bobkowski. Któż dzisiaj – oprócz historyków literatury – zna tę postać?

13 października 2013 roku minęło sto lat od jego narodzin w Wiener Neustadt. W dzieciństwie mieszkał w Lidzie, Wilnie, Warszawie, Toruniu, Modlinie i w Krakowie, gdzie w roku 1933 zdał maturę. Oczywiście w Państwowym Gimnazjum św. Nowodworskiego. Anny. Cezurą graniczną – w sensie doświadczenia życiowego – była dla przyszłego autora szkiców i opowiadań Coco de Oro  II wojna światowa. Tak  wyglądałaby klasyczna dosyć biografia, jednego z wielu ówczesnych absolwentów,  sławetnego już gimnazjum; jednak pozorna typowość życiorysowa,  zamknięta w klamrze lat drugiej wojny i jej skutkach dla świata – ma w sobie tyle nowodworskiego stylu życia.

W latach 1933 – 1936 studiuje w Wyższej Szkole Handlowej w Warszawie. Czas wojny spędza w Paryżu. Europę opuszcza w 1948 roku, by wraz z żoną Barbarą, wyjechać do – jakże wtedy egzotycznej – Gwatemali. Zarabiał na życie dosyć prozaicznie, gdyż prowadził warsztat modeli samolotowych, a w założonym klubie fanów tego ciekawego hobby – pracował z tamtejszą młodzieżą. Europę odwiedził tylko raz w 1955 roku, gdy w Sztokholmie wziął udział w konkursie latających modeli samolotów. Zmarł 26 czerwca 1961 roku w Gwatemali. W tej ojczyźnie – z wyboru – został pochowany.

A jednak niepokoi jego pisarstwo. Nazywał siebie ”chuliganem wolności”, często „Kosmopolakiem”, a pisał nie na zamówienie, z obowiązku czy przymusu, by zarobić, lecz z potrzeby przekazania słowem tego, co myśli, czuje, ocenia, co jest jego własnym wyborem. Był w tej literackiej postawie zdumiewająco szczery, odważny, aż do bólu wyrazisty. Powojenna Europa została przez niego świadomie  odrzucona jako kontynent porażki, hańby, kreowania upadlającego życia.

Operował świetnym językiem, obrazowym, dosadnym, pełnym uogólniających refleksji. Współpracował z prasą emigracyjną i krajową. Wiele zawdzięcza paryskiej „Kulturze” oraz  Jerzemu Giedroyciowi. Ten niespokojny, a wierny sobie duch jest mistrzem formy epistolograficznej, dziennikowej oraz krótkich form epickich.  Wzruszają  Listy z Gwatemali do matki – Stanisławy Bobkowskiej. Po wojnie osiadła ona w Krakowie, gdzie pracowała jako garderobiana w Teatrze Rozmaitości.  Konfesyjne wyznanie syna:  – Cóż, ja przez wiele lat nie pisałem. Musiałem sobie najpierw wywalczyć życie, wywalczyć takie warunki, w których mógłbym pisać, będąc całkowicie niezależnym. I to już częściowo mi się udało. Ale kosztowało. Ale milczenie jest złotem. Może przez te lata milczenia, niepisania, coś się bardziej odstało i wyszlachetniało. Dobrze pisać tak, żeby miało jakąś wartość, to bardzo trudno( Jędrek,  w liście z 5.3.57).

Podczas lektury dzienników oszałamia szczerością wyznań, jaskrawością opisów wojennego życia w Paryżu, bezwzględną oceną ludzkich zachowań – jakże odległych dla późniejszych, hagiograficznych opisów ludzkich wyborów. Niełatwo akceptować ten sposób świadkowania historii. Nie wiem czy istniała kiedykolwiek tak kłamliwa epoka jak nasza. Kłamstwo, poparte siłą, wtłacza się w umysły ludzkie jako prawdę przy pomocy najordynarniejszych metod i pod wysokim ciśnieniem. Każe się wierzyć i kwita. I w tej nawale kłamstwa umysł przestaje w końcu samoczynnie działać, poddaje się i idzie; jak filar mostu pod naporem wezbranej wody lub kry. Ludzie nie wierząc, wierzą. To jest tą najnowszą zdobyczą obecnego kłamstwa. Wierzchnia warstwa myśli i mózgu, przeznaczona do codziennego użytku, nie jest w stanie oprzeć się i poddaje się nawet już nie tylko wyszukanym, ale wręcz pierwotnym i gruboskórnym kłamstwom („Szkice piórkiem”, 5.1941).

Profesor Antoni Kępiński – maturzysta rocznika 1936. Jeden z najwybitniejszych polskich  psychiatrów, filozofów. Życie poświęcił tym, którzy więcej czują i widzą.  Diagnozował świat XX wieku. Pracował w Klinice Psychiatrycznej Akademii Medycznej przy ulicy Kopernika. W ostatnich latach swego życia kierował tą placówką. Mając świadomość swej nieuleczalnej choroby zaczął utrwalać pisemnie swe niezwykłe, twórcze, nieszablonowe a jakże dojmujące osiągnięcia i przemyślenia. O człowieku, cywilizacji, psychicznych traumach, samotności w  chorobie oraz  śmierci.

Życie człowiecze miało dla niego wartość nadrzędną, ale widział w nim  też zdolność do:- przekształcania otaczającego świata, która można uznać za cechę swoiście ludzką, mieści bowiem w sobie największą rozpiętość sprzeczności natury człowieka. Z niej rodzą się bohaterstwo, świętość, poświęcenie, sztuka i nauka, ale też okrucieństwo, znęcanie się człowieka nad człowiekiem, zniewalanie i zabijanie. By zmienić oblicze świata , prowadzi się wojny, męczy ludzi w obozach i więzieniach. Co nie pasuje do struktury, to staje się obce i wrogie, i musi ulec zniszczeniu.     

Opublikowany w roku 1973 Rytm życia, z którego to pochodzą cytaty – stanowi i dzisiaj inspirację do bycia sobą, do zaistnienia w skomplikowanym oraz okrutnym świecie, do zrozumienia prawdy, że inny nie oznacza zły, wyrzucony poza nawias tak zwanego zdrowego społeczeństwa. Profesor był głęboko przekonany, że smak życia jest wielką sztuką oraz umiejętnością jego przeżywania.

Postawie bezwzględnego podporządkowania się wymogom świata technicznego /…/ można przeciwstawić postawę spontanicznego i indywidualnego stosunku do życia – postawę „arystyczną”.Nie chodzi tu o twórczość artystyczną sensu stricto, gdyż mało jest ludzi obdarzonych prawdziwym talentem, ale o realizację tkwiących w każdym człowieku tendencji twórczych /…/. Może to być uczenie się patrzenia na świat, widzenie w nim tego, czego inni nie widzą, odzyskanie z powrotem widzenia dziecka /…/; postawą artystyczną jest szukanie piękna w codziennym życiu /…/; postawy artystycznej wymaga też umiejętność współżycia z innymi – w każdym człowieku znaleźć coś pięknego, nie bawić się w sędziego, co z miejsca niweczy wiele stosunków międzyludzkich – a także z samym sobą – nie niszczyć w sobie tego, co prawdziwe dobre i piękne, dla rzekomych wymagań walki o życie, ambicji, chęci zemsty itp. W postawie artystycznej chodzi o umiejętność przeżywania własnego życia.

Iluż to nauczycieli Nowodworka, a wcześniej Gimnazjum św. Anny, szokowało tak zwaną opinię publiczną. Nietuzinkowe zachowanie, ubiór,  renesansowe wręcz zainteresowania, nowotarska działalność pozaszkolna, wybitne osiągnięcia. Zadziwiają nie tylko absolwenci, ale i kadra nauczycielska. Od razu pytam: a dzisiaj czy zagonieni oraz zbyt  często krępowani administracyjnymi zakazami czy nakazami – mają możliwość bycia wolnymi w swych wyborach, także pozaszkolnych? Czy są odważni w swych szaleństwach wyrastających poza sztywne ramy zarządzeń, biurokratycznych sprawozdań, a jakże często uciekających od zaszufladkowania. Nowodworek miał wielu wspaniałych, wyrastających ponad przeciętność, osobowości nauczycielskich. Od dyrektorów począwszy, a na „zwykłych wyrobnikach chleba oświatowego” – skończywszy.

Wybieram dwóch, których postawy są charakterystyczne – w mym przekonaniu – dla fenomenu Nowodworskiego.

Eugeniusz Janota, żyjący w latach 1823-1878, szokował galicyjski Kraków swymi wyborami, dokonaniami, rzucającą się w oczy niezwykłością swych zachowań. To człowiek, który po święceniach kapłańskich, absolutnie zaprzeczał klasycznemu obrazowi duchownego. Cóż to był za przekorny duch! Kłopotliwy dla austriackich władz i przełożonych w kościele. Otwarty umysł, odwaga, patriotyzm, także w słowach płynących z ambony – powodowały, że przenoszono go często z parafii do parafii. Mówiono o powodach politycznych takich decyzji.

Mimo tego, w pięć lat po święceniach, w 1852 roku, został przyjęty do grona pedagogicznego Gimnazjum św. Anny.  A jednak tamta władza zezwoliła mu na posmakowanie nauczycielskiego chleba. I to z jakim skutkiem. Uczył języka niemieckiego, polskiego, geografii, historii – będąc katechetą w młodszych klasach.

Wyobrażam go sobie jako człowieka w wielkim pędzie ku wysokościom określającym ludzkie możliwości. Na pewno był w centrum zainteresowania ówczesnego Krakowa. Ponoć chadzał po tym szacownym grodzie w surducie zamiast w sutannie. Ale to być może mit belferski, jeden z wielu w historii Gimnazjum św. Anny, a później I Licem Ogólnokształcącego. Mit to oparty na faktach, które i dzisiaj mogą szokować nie tylko dobrze ułożonych obywateli. Zapisuję go w mej pamięci, umieszczam w gronie tych, co budowali swym profesorskim oraz społecznym życiem – atmosferę szkoły nie dającej się zamknąć w schemacie tylko poprawności.

Na pewno nie jest mitem jego dalsza biografia. Obronił doktorat na filozofii. A szokuje tytuł pracy – na owe czasy nowatorski Przewodnik w wycieczkach na Babią Górę, do Tatr i Pienin. To rok 1860.  Tym pasjom pozostał wierny do końca swego życia. Był pierwszym, który wszedł na Granaty oraz Świnicę. Uczestniczył w pracach Krajowej Rady Szkolnej. Współtworzył Towarzystwo Tatrzańskie, fascynowała go ludowa muzyka Podhala. To nie wszystko. Od 1871 roku pełnił funkcję kierownika Katedry języka i literatury niemieckiej na Uniwersytecie Lwowskim. Uważano go za jednego z najważniejszych filologów- naukowców tamtego czasu.

Nie można zbyć zdawkowym akapitem czy eseistyczną impresją. To nauczyciel Proteusz.

Inna nauczycielska legenda Nowodworka. Jakże trafnie pisał o nim profesor Kazimierz Korus w dniach obchodów jubileuszu 410-lecia powstania Liceum: Duszą szkoły, człowiekiem o nieskazitelnej prawości w codziennym postępowaniu był historyk profesor Stanisław Jastrzębski. Zakochany w swoim przedmiocie czarował nawet tych, dla których historia była przedmiotem trudnym. Uczył prawdy. Szlachetny aż do bólu. Oddany szkole, a przede wszystkim uczniom. Tak niepospolity i daleki od wszelakich konwenansów. Miał cudowną umiejętność zauważenia dobra, w kruchym jeszcze osobowościowo nastolatku. Wyzwalał tyle emocji, chociaż miał świadomość, że  narusza stereotypy wychowawcze. Swoje całe życie podporządkował uczeniu, wychowaniu i tworzeniu. Kochał młodzież, teatr, historię. Potrafił odnaleźć w każdym człowieku to, co w nim najcenniejsze, a nie zawsze jest zauważane. W Nowodworku – w roku 1964 – zaczął swe zawodowe życie i tam je zakończył przechodząc na emeryturę w 2005. W kwietniu roku 1964 po raz pierwszy przemówił do społeczności nowodworskiej podczas ślubowania klas pierwszych. Tak fascynował  przez blisko 40 lat.

Grisza był dumny z tego imienia. Jak mawiał – to medal , którym obdarzyła go młodzież.

A to jest kolejny fenomen tej łączności między tamtym a dzisiejszym czasem. Wrażliwość i skuteczność, którą połączyło odpowiedzialne bycie absolwentem Liceum Nowodworskiego.

Każdy zespół klasowy stanowi zbiór indywidualności oraz  niepokory młodzieńczej, często realizuje nie tylko swoje, ale i rodzinne tradycje, ambicje, oczekiwania… A jak wiele zależy od wychowawcy…

Wszystkich klas – bez względu na ich profil – dotyczy także stwierdzenie:   To nie jest młodzież,  którą można umieścić w wygodnej klatce oświatowej przygody czy dydaktycznego  wzorca dla następnych pokoleń, gdyż oni – co naturalne – zmieniają się niczym Proteusz. Popularni klasycy byli i zapewne są grupą niebywałą na tle innych klas. Zwariowani w swych poczuciach wolności, oryginalni, uciekający od dyscypliny, kłopotliwi dla innych w swych zachowaniach. Często nadający ton życiu szkoły. Laureaci olimpiad przedmiotowych, konkursów filmowych, piszący, grający, wymykający się klasycznym regułom gry oświatowej. Pisałem o nich piętnaście lat temu: Klasycy od zawsze nadawali ton życiu kulturalnemu szkoły, wynikom olimpiad z języka łacińskiego, polskiego, historii, wiedzy o sztuce, przygotowując grudniowe Szopki Nowodworskie, a nawet obejmując – w kolejnych kadencjach – urząd prezydenta szkoły. A trzeba przyznać, że kilka kadencji uczniowskiej samorządności po roku 1980 zapisało się niezwykłymi, dojrzałymi  działaniami – już młodych polityków, reformatorów, dyplomatów… Pamiętajmy – wybranych przez społeczność nowodworską demokratycznie po – jakże często fascynującej kampanii wyborczej, z programami na miarę wymagań realiów życia naszego Liceum.

Te doświadczenia klasyków były i są przenoszone w ich dorosłe życie. Specyficzna aura wokół ucznia – klasyka poszerza się jeszcze wyraziściej podczas studiów, w trakcie pracy zawodowej, wybitnych dokonań w nauce, kulturze, sztuce, a ostatnio – nawet w polityce (…).

Nowodworek wciąż jest żywą tkanką pamięci.  I Liceum Ogólnokształcące im. Bartłomieja Nowodworskiego tworzy Archiwum Narodowych Pamiątek. Wciąż żywym organizmem o smaku nie skansenu, ale żywego, otwartego na świat i nowości – muzeum, w którego ścianach, na regałach pamięci – pomieszczono symboliczne starodruki, foliały, dokumenty, albumy, tomy rękopisów dokumentujących nie tymczasowość, ale ciągłość, która tak skutecznie opierała się kaprysom historii.

Pamięci oraz świadomości nie da się wymazać. A słowa te dedykuję szczególnie tym, którzy wciąż myślą, że przeszłość przegrywa ze współczesnością.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Dodaj komentarz